Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gdaj u mnie kunę w sieni zastrzelił. A dziewczyna okrutnie „dowcipna” do wszelkiéj roboty.
— Jędza! — krótko streścił swe zdanie Szymon.
W czwartéj zagrodzie spłoszył ich pies; musieli długą chwilę przetrwać nieruchomie u płotu, aż się uspokoił i odbiegł; w piątéj ruch był na gumnie. Dwóch ludzi narządzało wóz do jakiejś podejrzanéj wycieczki nocnéj i rozmawiali spokojnie:
— To Antolka spotkała tego rakarza?
— Aha, i wystraszyła, że jedzie na przeszpiegi!
— Niech sobie u nas trzęsie: nawet wrót nie zamknę.
— Wrócimy do dnia?
— Hej, jeszcze się prześpimy.
— A suche te tarcice?
— Jak pieprz.
— Żydy mocno śpią?
— Jak co i posłyszą, to udawać będą sen. Już oni mnie znają i nie zaczepią.
— Wicka nie bierzecie?
— Choroba na niego! Zaręczyny swe prawi! Jakby nie dość było dwóch kobiet w domu, żeby starczyło swarów na cały dzień! My się z nim o to dziś poswarzyli. Nawet umyślnie w drogę ruszam, żeby tam nie iść, na te głupie zrękowiny. Marcin też się kędyś powlókł z Hipkiem Adamów, więc kiedy oni takie harde, zarobimy z wami, kumie, a im będzie figa. Zobaczą, co to znaczy starszego