Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a złe sumienie dręczy. A w święto pijatyka, swawola, albo sen bezmyślny, lub kłótnie sąsiedzkie. I takci ten zaścianek mój wyśniony w piekło się zmienił, a klejnot, co przodków zdobił, u synów na ostatnią zeszedł poniewierkę...
Milczeli teraz wszyscy, tylko stary Adam rzekł:
— Gorzka to prawda, ale gdy dzień pokuty przyszedł, wy pokutę naznaczcie i zapomnijcie złego, a uczcie, jako na nogi stanąć.
— Proces trzeba na wieki skończyć. Dworu ni siebie nie gubić, bo jak-em was przekonał, to teraz ciężki grzech.
— My gotowi choć zaraz do pana iść i, co każe podpisać! — zawołało kilku.
— My pewni, że naszéj zguby nie chce.
— To wam ręczę! Biały papier możecie mu podpisać. Potem ja wam pomogę od żydów się wyzwolić, bo na lichwę straszny sąd teraz jest! Potem obrachujemy, kto w rodach od roboty zbywa, i ci na służbę niech idą, grosz zbiorą, na bydlęta, na buty, na czynsz, na wiosenne zasiewy.
— Ja wam zaraz chłopców swych oddam! — zawołał Antoni Dubiniecki.
— A ja brata.
— A ja sam pójdę — rzekł Seweryn.
— Każdy znajdzie służbę, gdy ja za niego poręczę. A dziatwę zapędzimy do książki, a ja co niedziela do was po dawnemu przyjadę radzić o roli