Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zapanowało milczenie. Wreszcie Seweryn rzekł:
— Tak ci jest! Jam-to kiedyś myślał na summie u Franciszkanów, gdym z panem Sokolnickim dziekana pod ręce prowadził.
— Teraz to do serca weźcie. Stare bajki precz trzeba wyrzucić z duszy, jak znoszone obuwie. Już w niém chodzić nie można! Inne nasze ścieżki niż dziadowskie. Tak teraz jest: Gdy zostanie sam Seweryn na summie, kto dziekana drugie ramię podtrzyma? a jak zostanie sam pan Sokolnicki, to może i dziekan przestanie Sakrament obnosić, bo nie będzie dla kogo organom grać! Rozumiecie mnie? Toć jedno braterstwo jest! A drugie — to owych pólek waszych i Sokołowskich poletków. Wiecie wy, gdzie się podziały szlacheckie osady w grafskich dobrach, gdy je pan Mieczysław sprzedał? Idźcie — poszukajcie ich śladu!
Szlachta spuściła głowy, słychać tylko było głuche westchnienia.
— Poszukajcie puchów ostowych po polu! łacniéj znajdziecie, niż szlachtę tamtejszą teraz po świecie! A wiecie wy, coście robili, procesem dręcząc Sokołów? Oto sobie gotowaliście los podobny! Kto pień podcina, gubi gałęzie, a Sokołów i Dubinki — to jedno drzewo na trzebieży coraz rzadszéj. Takie drzewo to nasiennik: a wiecie wy, że za ścięcie nasiennika ciężka jest kara i srogie prawo?