Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy za ostatnim zamknęły się drzwi, Szymon po nich spojrzał i rzekł:
— Panowie bracia! Zali przyznajecie mnie i memu rodowi, że wśród was powstał, żył i trwał od wieków?
— Tak jest! — odparł Adam.
— Dziad jeszcze wśród was siedział i rolę czynszową uprawiał. Ojciec swą część za zgodą dworu ustąpił Dubinieckim.
— Prawda — wtrącił Seweryn. — Ja tę część mam, i to pólko dotąd Łabędzie się nazywa.
— Więc mam brawo wśród was do głosu i rady, jakom wasz brat i tenże klejnot posiadający?
— To się wie. Nie my was odtrącili, ale tamci — zamruczało kilka głosów.
— O nich już mówić nie będziemy. Ale teraz, gdy ich niema, ja was o braterstwo proszę, jak-em przed trzema laty prosił
— Bodaj-eśmy wtedy to byli uczynili, nie zginęlibyśmy! — westchnął Seweryn.
— Boście nie wierzyli, by od dworu druh do was przyszedł. Na szerokim świecie wiele się zmieniło przez wieki, któreśmy w téj puszczy przepracowali rękoma, grzbietem, głowy mając stępione pracą o chleb. Dwór wam został w pamięci ciemiężcą, władzą, i nie możecie pojąć, że wy i dwór — to braterstwo. Rozumiecie mnie? Obejrzyjcie się wkoło, zastanówcie się...