Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nu! Niechno mu się co stanie! — zamruczał, w stronę niewidzialnego brzegu posyłając zajadłe spojrzenie.
— Trzeba go szukać, choć do rana, choć do śmierci! — zawołał Szymon, zrzucając już kurtę z siebie, by iść w wodę po towarzysza.
— Łuczywa trzeba! — zawołał setnik.
Wtem Makar syknął, by się uciszyli. Ucha nastawił, ręką w dal wskazał.
Poprzez ciężką mgłę i deszcz przedarł się ku nim stłumiony, krótki skowyt wilka. Dwa razy się odezwał i uciął.
Tedy Makar ramionami podrzucił, w dłoń splunął, za wiosło uchwycił i cichym szeptem rzekł:
— Ruszajmy za swoją sprawą. Mój wilczek na polowanie się wybrał. Zdobycz będzie! Ale teraz cicho, panoczku, bo kto wie, ilu ich tam czatuje na was i nasłuchuje głosu.
— To już drugi raz! — mruknął Szymon. — Oj, złe strzelby w Dubinkach!
Teraz, zda się, wszystko zamarło na rzece. Chłopi przypadli do dna łódek, najlżejszym szmerem nie zdradzając swéj obecności, nie radzi skóry swéj narażać na ołów i ginąć, jak kaczki, za lacha. Jedną myśl wszyscy obracali w mózgu: naco i poco ten lach tak o cudze dobro zawzięty? Byli przed nim inni we dworze, żyli ludzie przy nich, dożyli starości, u pana zachowanie umieli zachować i zebrali dla