Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ten dobra nie znał, kto was stroskał, panie-sokole! A u nas wieczorem bez was, jak ta ruta pod śniegiem! I u nas troska! Słyszeli wy?
— Nie; może Ihnata do wojska wzięli?
— Gorzéj! Słychać, że ten się w okolicy pojawił.
— Kto?
— A ów-że, mój tatko nieszczęsny!
— Nie może być! Uwolnili go?
— Nie, uciekł! Gadają, co u Makarewiczów w Dubinkach się pokazał i po lasach się włóczy. Baba z tego i choruje. Mój Boże, jak on tu kiedy przyjdzie!
— Nie ośmieli się złego uczynić. Zresztą was tyle ludzi: nie dacie baby!
— To pewnie! Ihnat i Maksym wartują nocami w jéj chacie i do Ułasa baba chodziła.
— A cóż Ułas pomoże?
— On wszystko wié. Powiedział, że jéj krzywda się nie stanie, ale grosze kazał schować.
— To pewne, że na pieniądze najłacniéj się ułakomi. A ty się jego nie lękasz?
— Nie! Ja-bym chciała go zobaczyć! Może nieszczęsny. Ja-bym jego stała prosić o babę.
Przeszli podwórze i w głębi weszli do małéj staréj chatki, w któréj mieszkała sama baba i złożone były skarby całéj rodziny.
— Kto tam? — spytała przeze drzwi stara.
— Pan komisarz do was! — odparła Tekla.