Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Hipolit prędko wróci?
— Nie, zanocuje w borze. Onyśko dziś ma Alterowi sąg drzewa wydać. Hipek ma ich złowić i fury do dworu zawrócić.
— To dobrze! Ja tu u was konia zostawię, a czółno wasze wezmę. Lekkie ono?
— Ciężkie i dziurawe. Daleko ci?
— Do chłopskich Dubinek.
— To weź mnie z sobą, będę wodę wyczerpywała i pomogę wiosłować! Czyś ty nie chory, żeś tak wychudł i zczerniał?
— Troskę miałem, ale niema czasu o tém mówić i myśleć. Służba przedewszystkiém! Jedźmy!
Noc tymczasem zupełnie zapadła i na mniéj bystrych strugach mróz już poczynał ścinać wodę.
— Może już ostatni raz płyniemy przed zimą — rzekła Weronka — po wsiach już ludzie czółna pod szopy pochowali.
Zaczęła wyczerpywać wodę i spytała nieśmiało:
— Co teraz z Dubinkami będzie?
— A cóż! Dałem im termin do Bożego Narodzenia, by zgodę uczynili i podpisali. Jeśli się nie upokorzą, po Nowym Roku będę wyroki wykonywał.
— Makarewicze i Morscy do ugody nie dopuszczą. I co oni z sobą zrobią potem?
— Czemu o tém pierwéj nie pomyśleli!
— Mnie ino szkoda starego Adama i Antolki.
— Za tę szybę co ci wytłukła! — rzekł gorzko.