Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wstyd mi wyznać. Od tygodnia nie byłem po za drzwiami. Cała otucha, że mój szwagier czuwa nad kolegami gajowymi.
— Cóż Dubinki na ten skandal?
— Sądny dzień się dział, ale Hipek zbił Morskich, postrzelił Makarewicza i zapowiedział, że gdy go spalą, Dubinki nie przetrwają nawet tygodnia. Teraz niby cicho; ale wrą ci tam, i naturalnie, odgrażają się bardziéj na mnie, niż na Hipka.
— Bój się Boga! Oni cię uśmiercą!
— Jak przeznaczone — odparł spokojnie Szymon. — Z wiosną radzę panu wziąć Hipolita do dworu na magazyniera.
Pau Seweryn milczeniem zbył propozycyę. Pomimo całéj wiary w Szymona, miał słabość do ekonoma i już dał mu się namówić na pozostawienie przyszłego zięcia na straży śpichlerza.
Po bardzo pierwotnym obiedzie rozjechali się.
Łabędzki zlustrował las i o zmierzchu stanął w Bobrówce. Hipolit był w lesie; na progu chaty, która już wyglądała porządniéj, przyjęła brata Weronka.
Była to dziewczyna małomówna i dzika, doskonała towarzyszka dzikiego chłopca, pracownica niestrudzona, rządna gospodyni.
W izbie były już sprzęty codziennego użycia, piec i ściany obielone, szyby w oknach, chleb w dzieży,