Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łem pojechać ratować: — nie miałem czasu — i ot, tydzień temu przyszła depesza, że już po wszystkiém. Na wiosnę miała się doktoryzować: tyle przetrwała, przecierpiała, zniosła, i byłoż jéj ciężko tak odejść w przeddzień tryumfu!
— A zostawiłaż ci choć pożegnanie, choć wspomnienie?
— Nie wiem. Co mi po tém! Mnie jéj szkoda, nie siebie. Miała silną duszę i czysty w niéj klejnot, który nadewszystko kochała. Mój Boże! jak się musiała ze śmiercią mocować, jak musiała się bronić, walczyć! Gdy o tém pomyślę, to mi ból serce wygryza. Nie mogę wytrzymać z żalu. I już wszystko skończone!
— Opamiętaj się. Bogu ją zostaw: żalem ni rozpaczą nie wykupisz. Już jéj tam lepiej, niż nam tutaj, a kiedyś podobno mamy się odnaléźć. Toś ty ją tak bardzo kochał. Do czegoś ty podobny! Opamiętaj się! Czyś ty żył dla jednéj kobiety tylko? Czyś ty cel stracił i powołanie życia? Toć ja twój brat i troski moje wziąłeś za swoje!
Szymon, skurczony, znękany, nawet głowy nie podniósł:
— Ja już i panu służyć nie będę. To może ja nieszczęście przynoszę i odbiegła mnie wszelka moc i otucha. Od tygodnia tu leżę bez snu i jadła, bez woli i siły. Niech mnie pan uwolni. Jam do niczego nie zdatny.