Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I został, ale po chwili aż zaklął przez zęby, widząc, że za nim Łabędzki umieścił Nikę.
— Oszalał! — zawołał i wbrew prawidłu poszedł za nim.
Zrozumiała go Nika i zatrzymała:
— Pan mnie chce ztąd wyrugować? Zostanę, powiadam: więc niech pan wraca, zkąd przyszedł.
— Pani nie ma pojęcia o niebezpieczeństwie.
— Mam i jestem pewna nawet, że z wrażenia spudłuję, ale zarazem jestem przekonana, że mi pan zginąć nie da, a niedźwiedzia chcę widzieć.
— Pani nie wie, jak on prędko naciera!
— Ale pan wie.
— Proszę mi swą broń pokazać.
Obejrzał; był to przepyszny sztucer, małego kalibru, ale najlepszego systemu.
Ruszył tedy ramionami i rzekł:
— Nad szalonymi czuwa Opatrzność. Niech więc pani ciągle pamięta, że ja nad panią czuwam, i głowy nie traci. Ale oto i Szymon o sukursie pomyślał.
Z po za drzew wysunął się drab, dziko a poczciwie patrzący, i jak cień umieścił się za Niką.
Broń miał przedpotopową, ale oko myśliwskie i bary olbrzyma.
— A, jesteś tu Hipek! — rzekł pan Seweryn.
— Jestem na służbie w Sokołowie — odparł