Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pilnuj! — ktoś krzyknął.
Woyna sięgnął po strzelbę; szary przedmiot rzucił się w bok pod strzał Niki.
Strzeliła dwa razy.
— Wilk! wilk! — krzyknęła kuzynka.
— Pal! — wrzasnął Ilinicz do Sokolnickiego.
Teraz z ostępu wypadły ogary, goniąc na oko, i dopadały już wilka, gdy go Sokolnicki jednym strzałem położył.
Nika, Woyna, Ilinicz, kuzynka, wszyscy teraz biegli, krzycząc i gestykulując.
Sokolnicki za głowę się złapał.
— Co państwo dokazują! Naganka nie wyszła, i schodzicie ze stanowisk. Ot, ot, niech pani patrzy, tam, gdzie pani stała, co za lis pyszny przemknął! Gwałtu! taka swawola!
Nika przez sekundę się stropiła, ale Woyna przyszedł jéj w pomoc.
— Mój drogi! Lis oszukiwał wszystkich od stworzenia świata! Ale ten drab wart przecie hucznego pogrzebu.
— Ja go trafiłam! — zawołała Nika — tu w bok, o, widzi pan! To mój nabój, a pan go dokończył!
Sokolnicki nie okazał wielkiego zapału. Strzelbę nabijał, a że stempel w zębach trzymał, więc czuł się zwolnionym od odpowiedzi.
Wnet téż pierwsi naganiacze wypadli z ostępu i gromadą otoczyli wilka, bijąc go pałkami i wypo-