Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Patrzcie-no, i Woyno z nim! — zawołał Za grodzki. — Nawet nie wiedziałem, że się znają.
— Kolegowali niegdyś w szkołach — odparł któryś z sąsiadów.
Młodzi ludzie wysiedli. Sokolnicki na widok dam skrzywił się nieznacznie, Wojna radośnie się uśmiechnął.
Był to nowy obywatel, spadkobierca dóbr marszałka Woyny, z zawodu inżenier, osiadły w stolicy. Sam z siebie zamożny, miał wysoką płatną posadę, więc spadek był mu raczéj ciężarem. Przybył na pogrzeb stryja, z zamiarem rychłego powrotu do miasta, ale na pogrzebie poznał Nikę Zagrodzką, i pozostał, i bardzo się zajął porządkowaniem majątkowych interesów. Zaczął nawet przebąkiwać, że myśli brata spłacić i sam przy dobrach zostać.
Był to człowiek trzydziestokilkoletni, łysy już zupełnie, bardzo inteligentny, światowy, elegancki. Zakochał się w Nice od pierwszego wejrzenia, od pierwszego słowa, i zdecydowany był nie wyjechać ztąd bez niéj. Tajemnicy ze swych zamiarów nie czynił, więc, zanim konkury zaczął, już cała okolica mówiła o ich małżeństwie i teraz, gdy się pokazał, wszystkich oczy patrzyły na Nikę. Ale ona oglądała konie Sokolnickiego, nietylko obecnością konkurenta nie wzruszona, ale nawet nie zajęta. Na powitanie podała mu roztargniona rękę i zaraz zagabnęła pana Seweryna: