Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ułas by do pana nie przyszedł, tém bardziéj do krowy.
— I dojechać do niego teraz ciężko, gdy wody rozlały.
— Dopłynąć można od Dubinek, wedle Bobrówki.
— Toś sama do niego się dowiadywała?
— E, już dawno, jeszcze liście wtedy były.
— On ci swéj?
— At, trochę.
— I ja do niego się wybieram.
— Po miód?
— Nie, po radę. Powiadają, że z mądrych — mądry.
— Zna wszystko, jakby z tamtego świata wrócił.
— Otóż właśnie! Ale czy mnie zechce przyjąć? Powiadają, że stary chimeryk.
— Pana przyjmie, bo zna.
— Zkądże? Nigdym go nie widział.
— To nic! Jemu nie trzeba widziéć, by znać.
— Zkądże on swą mądrość ma?
— W rodzie u nich jest oddawna, a on-że wiek nad tém zbył. To wielka nauka!
Pokiwała głową i westchnęła ciężko.
Szymon rozmowę zmienił.
— Nie było listu od twego chłopca?
— Nie było.