Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, chłopcze, bądź-że mi druhem, a ja cię wykieruję na człowieka! — rzekł serdecznie.
Hipek, gdy wychodził z téj izby, był już innym człowiekiem i zaprzedaną duszą Łabędzkiego.
I ta jedna dusza miała stokrotnie się opłacić.
Po odejściu gościa Szymon obejrzał swą broń i wybrał do polowania piękny sztucer, który mu Basia ofiarowała w zeszłym roku za rozmierzenie lasu i urządzenie gospodarstwa.
Sztucer, rzadko używany, potrzebował oczyszczenia, więc wziął go Szymon do kuchni.
Chciał téż, przy téj okazyi, pogadać z Semenichą, która, chociaż służyła u niego lat trzy, niezwykle była małomówna i nieprzystępna.
Leśniczy, zawsze zajęty, rad był temu, że w domu był zawsze spokój i cisza, ale teraz opowiadanie Arechty w drodze do miasteczka zaciekawiło go co do stosunku baby z wszechwładnym Ułasem.
W kuchni roboty dzienne były już pokończone, chłopak chrapał w kącie, Semenicha przędła u komina, zapatrzona w żar i zadumana.
Szymon jął broń czyścić i, znając chłopską nieufność, rzecz zagaił zdaleka:
— Jakże nasza krowa? Zrośnie jéj się noga?
— Poprawia się?
— Sprowadziłaś, babo, znachora?
— Nie słychać blizko o żadnym.
— A Ułas z pasieki?