Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dzięki Bogu! Będzie grosz w kassie i dla nas — odparł Szymon. — Dobrą cenę dał.
— Szaloną! Słyszę, półtora tysiąca.
— I jeszcze więcéj! Jedziemy tam na polowanie pojutrze.
— Oho! może z tego i maryaż wyniknie! — wtrąciła ekonomowa, która w Sokołowie zajmowała posadę klucznicy i gospodyni i bała się małżeństwa dziedzica, jak upiora.
— A cóż! — uśmiechnął się Szymon. — Kawaler jak ptak szczęśliwy, może wybierać. Ale jeśli ta nam spadnie, to będzie dopiero ruch!
— Zła?
— Złość w pannie ukryta pod siedem zamków: dopiero się po ślubie okaże. Ale przecie poznać można, że ta będzie ostra i wścibska.
— O! Jaki też pan Szymon dla panienek niepolityczny! ujęła się ekonomowa ze śmiechem.
— To tak przez zemstę, że mnie żadna kochać nie chce, bom dziobaty.
— Baje pan Szymon! A wiadomo, że bałamut!
— To plotki. Ja ta jak mnich żyję.
— No, no, wiedzą sąsiedzi czém kto broi.
Mężczyźni, widząc, że Szymon pozwala żartować, poczęli ostrzéj dogadywać. Rozmowa przybrała nastrój przyjacielski, właśnie taki, jaki miéć chciał Łabędzki.
Doskonała starka, zapewne z piwnicy Sokolni-