Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ta ma pasyę do wszystkiego, co niekobiece. A rodzice, jak gęsi, co wychowały jastrzębia: gęgają nad nią bezradnie.
— Zuch dziewczyna, i niech jéj pan nie dogaduje, bo warta i uznania, i grzechu. Wesoła, ładna, a zdrowa, jak dębczak młody. Pan się śmieje z mego porównania. Ano, bom ja syn szaréj szlachty, co ceniła zdrowie do pracy, i leśniczy z zawodu, więc mi dęby w głowie!
— Możeś się zakochał?
— Będę bardzo szczęśliwy, jak pan się w niéj zakocha.
— To nastąpi w ów dzień, gdy szanowny stryjaszek zapisze majątek na kościół.
— Wszystko się stać może. Tymczasem, co pan mi rozkaże?
— Już ci gdzieś pilno?
— Oj, i bardzo! Dziś mam rewizyę gajowych, jutro dzień wywozu chrustu i drzewa, a przytém osaczam i ja grubego zwierza w pańskiéj kniei, Altera. Czy pan mu sprzedał pszenicę?
— Nie jemu, ale jego szwagrowi.
— Uhm! A dużo jéj zdano?
— Pięćset pudów.
— Alter sprzedał osiemset do miasteczka! A pan wie, że ekonom wydaje córkę za pisarza?
— Nie może być! Toć się nienawidzą i jeden drugiego ogaduje codziennie.