Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— mrzonki i poezye. Dlatego nawet dysputować nie będę! Szymonie, jedziemy?
— Jeśli pan nie ma nic przeciw temu, ja tu zabawię dzień jutrzejszy. Panna Barbara poleciła mi zająć się sadzeniem drzew po górach, i już sadzonki gotowe.
— Jeśli ktoś jest tak szalony, że chce sadzić lasy, to niech mu perswaduje psychyatra, nie ja. Róbcie sobie, co chcecie! Wezmę tedy twego konia i jutro ci go odeślę!
— Zanocujesz i ty! — rzekł Oyrzanowski. — W takim stanie ducha ja cię nie puszczę z domu. Wygadasz mi wszystko, co ci się zebrało w sercu. Basia nam zagra i zaśpiewa, pan Baha opowie anegdotę, Szymek mi pomoże posortować dokumenty, które mi twój stryj darmo dał, i tak w gromadce życzliwéj i blizkiéj spędzimy wieczór długi. Nie strój min i marsów! Mało nas jest, a jam z was najstarszy. To nic, żeś mnie dziś głupcem nazwał: żądania posłuchasz i spełnisz. Nie ubliżyłeś mi swem zdaniem, ale zrobiłbyś przykrość odmową! Chodź, chłopcze.
— A ja panu opowiem, gdziem nocował w miasteczku — rzekł Szymon.
Sokolnicki spojrzał na Basię, czy nie jest obrażona, i na Bahę, czy nie drwi z niego, ale i tych dwoje patrzało nań serdecznie, więc jego gorycz i złość poczęły ustępować, i już się wahał.