Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tach nie mogę się pokazać. Weź zadatek na kartofle, daj mi co przegryźć i wypuść mnie ztąd z duszą.
— Z duszą! Czy myślisz, że ją stracisz, gdy poznasz panną Zagrodzką?
— Właśnie mnie jaka panna może zajmować! Mało mam biedy i kłopotów? I gdzie ten przeklęty Szymon siedzi dotychczas!
— Obiecał, że tu wstąpi, gdy sądy pokończy. No, prędzéj, idź do ojca, przebierz się trochę i przychodź, bo obiad podają!
— Nie przyjdę — odparł stanowczy głos, i kroki zmierzały do drzwi.
Panna Barbara zatrzymała go widocznie i zrobiło się w sali cicho na chwilę. Jakiego użyła argumentu, niewiadomo, ale wreszcie ozwał się głos mężczyzny burkliwy, ale już uległy:
— Ty mnie do grobu wpędzisz swą wolą! Wolałbym iść bydło paść, niż panny bawić, i jeszcze takie zagraniczne, opchane złotem.
Nika odeszła od drzwi, bardzo ubawiona. W téj chwili chłopak w siermiędze wniósł pęk drew i rozpalił suty ogień na kominie, a za nim weszła panna Barbara, pozostawiając drzwi otwarte.
— Pani musi być zapracowana — rzekła Nika. — Jest pani i gospodarzem i gospodynią!
— Prawie. Zdrowie ojca nie pozwala mu zajmować się zarządem, a o wyręczycieli trudno. Robię,