Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Żegnam pana, przyślę natychmiast ludzi do pomocy.
Ukłoniła się i trąciła parobka, który gapił się ciekawie na operacyę.
Ruszyli, ale wtem panna obejrzała się i zawołała:
— Przepraszam, minutkę!
Podeszła do bryczki, ocierając ręce batystową chusteczką, i teraz dopiero przyjrzała się pannie Barbarze i jéj koniom.
Była to dziewczyna wysoka i piękna, elegancko ubrana, w ruchach trochę szorstka, o spojrzeniu tak śmiałem, że aż prawie zuchwałem, z odrobiną lekceważenia i wielką pewnością siebie w wyrazie twarzy. Musiała być milionerką, żeby sobie na podobny szyk i wyraz pozwolić.
Ruchem koleżeńskim podała rękę pannie Barbarze i uścisnęła mocno.
— Nika Zagrodzka, do usług pani. Operacya się udała, koń będzie zdrów, jeśli mu pani da u siebie parę dni odpocząć.
— Z całą przyjemnością — odparła panna Barbara, ubawiona oryginalnym tonem i obejściem. Ona na swéj prowincyi nie znała jeszcze takich zagranicznych typów z końca wieku.
— Ale i u nas pani musi przyjąć w gościnę, póki stangret nie sprowadzi z domu konia na zmianę. Ojciec mnie już ogadał, że to ja wybrałam te konie. Proszę temu nie wierzyć. Proponowałam, że go