Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nienawidzą mnie, i owszem! Pogardzają, to mnie cieszy! A pieniędzy moich nikt nie zobaczy, figa! A ten, co rachuje na spadek, jest głupi! To im powtórz!
— Ależ, wuju, Sewer tylko na siebie rachuje; on nie marzy nawet o wuja pieniądzach.
— I niech nie marzy! Chciał jego ojciec Sokołowa; wydarli mi ziemię, oszacowali niesprawiedliwie: niechże się nasycą, niech mają, niech się przekonają jaka smaczna! Między nami kwita.
Wiedziała, że go nie przejedna, ani przekona: więc po chwili milczenia zmieniła temat.
— Przywiozłam wujowi trochę legumin i wędliny. Możeby Narcyz wypakował.
— Niema Narcyza. Okradł mnie, i wypędziłem! Wstąpił tu do mnie Łabędzki z Sokołowa i pomógł pojmać łotra. Ten Łabędzki co to za jeden? Gada jak z książki.
— To jest człek bez skazy i zarzutu, który życie-by za Sewera dał. Dawny jego kolega i wierna dusza.
— Ty zawsze w poezyę się bawisz. Musi w tém mieć swój interes, ale porządnie wygląda. Podobał mi się.
Uśmiechnęła się mimowoli.
— Dziękuję ci za pamięć! Ubogi jestem, stary, samotny. Wspomódz mnie to dobry uczynek. Pamiętaj téż, przyślij mi kiedy żywego drobiu. Muszę