Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ten twój protegowany kuzynek pierwszy drwi z ciebie i obmawia cię po okolicy.
— Nie wierzę temu, a choćby i tak było, to nie racya, abym ja podobnem płaciła. Wuj Sewera nie zna. On jest gwałtowny i hardy w swéj biedzie, ale nie jest próżniak i fałszywy. Zła dola uczyniła go ostrym i zawziętym, ale mu nie popsuła szlachetnego gruntu. On jest bardzo uciśniony, i doprawdy nie z własnéj winy, więc mu warto pomódz i wesprzeć. Zresztą my wszyscy cierpimy i męczymy się z winy okoliczności: czyż się godzi w takich warunkach między sobą być w niezgodzie!
— Tak, tak, wołaj na puszczy, ty głupia! Wierz w dobroć ludzką, apostołuj i czekaj, aż kogo nawrócisz! Doczekasz się głodnéj śmierci! Gdy po śmierci matki byłaś w położeniu bez wyjścia, pomógł ci Sewer, czy kto z tych szlachetnych? Przyszłaś tu, do lichwiarza, do Harpagona, do kaleki znienawidzonego przez wszystkich, do wyrzutka społeczeństwa, do potwora, i ten cię poratował. Pamiętasz!
— Pamiętam, wuju, i wdzięczna jestem — rzekła dziewczyna, spoglądając na niego tak życzliwie, jak chyba nikt w życiu na niego nie patrzał. Stary odwrócił oczy, jakby zawstydzony tym wzrokiem, zamamrotał coś do siebie i zapomniał co miał daléj mówić.
— To wszystko brednie! — wybuchnął po chwili. — Ja jestem potwór, to prawda, i szczycę się z tego.