Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I tego nie mogę, wuju. Dwanaście płacę; nie mogę więcéj.
— Bajesz! Kto nie może spłacić kapitału, musi płacić procent, jakiego zażądają! Cóż to, myślisz, że taki Meir pyta: możesz czy nie? Wy, kobiety, macie wyobrażenia i frazesy z poezyi i romansów. No, dawaj pieniądze!
Kobieta opanowała się. On miał słuszność. Ofiara nie targuje się z oprawcą.
Podała mu pieniądze; zobaczył, że zostało jeszcze w pugilaresie kilka rubli.
Przerachował i schował zwitek do kieszeni.
— Jeszcze mi daj dwa ruble na zmianę wekslu.
— Możeby ten sam został — prosiła.
— Jak nie znasz prawa, to nie bredź. Kiedy ci mówię, to trzeba. A to utrapiona dziewczyna! Czy ty myślisz, że ja co z tego korzystam, że cię od ruiny ratuję? Jeśli mnie masz uczyć i targować się, to umywam ręce.
— Ależ nie, wuju, przepraszam. Jeśli trzeba, to proszę. Szkoda mi tych dwóch rubli, bo chciałam w miasteczku załatwić parę sprawunków.
— Jak nie będziesz miała, to nie stracisz.
Roześmiała się.
— O, już co ja stracę na siebie, to chyba budżetu Horodyszcza nie obciąży.
— No, no, to ci się chwali. Wydawać grosz na to, co się zje, albo co się znosi, to grzech. Tacy nigdy