Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóż? Zrobiłeś przezemnie dobry interes?
— Ja? A to w jaki sposób?
— A no, przenocowałeś darmo. Kosztowałoby cię to najmniéj rubla w zajeździe. Dostałeś pieniądze na koszty, oszczędziłeś, to ci się chwali. Teraz mi za to urąbiesz drew i nastawisz samowar.
Szymon, oburzony, chciał wybuchnąć, ale po sekundzie namysłu poprzestał na pogardliwym ruchu ramion.
— A gdzież znajdę drwa? — spytał.
— Ze starego parkanu, tylko ćwieki wyjmuj i przynieś mi tutaj. Samowar znajdziesz w sionce. Herbaty nie pijam, tylko gorzkie ziółka, bardzo na żołądek skuteczne. Jeśli masz herbatę, możesz z mego samowara skorzystać. Bez śniadania nie odchodź, bo chłodno.
Szymona nareszcie śmiech ogarnął. Ta nagła uprzejmość stosowała się do zapasów w jego kobiałce. Gdy ją otworzył, stary już bez wezwania zaczął używać, stał się też rozmowniejszym.
— Cóż cię sprowadza do miasteczka?
— Sprawy sądowe ze szlachtą z Dubinek.
— Aha, stara historya! Ja się nigdy nie prawowałem, ani wierzyłem w loteryę.
— To téż to pana rządy w Sokołowie nagromadziły tyle tych spraw. Nikt nie pilnował całości granic, ani lasów. To pan wychował ten legion złodziejów i rabusiów!