Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ w narożnym pokoju trzymam wazoniki z kwiatami i sama ich doglądam.
— Więc cóż? On nie pali. Kwiatom nie zaszkodzi — owszem, gdy się pokój ogrzeje, prędzej zakwitną.
— Ależ ja tam nie będę mogła wejść, gdy tam zamieszka mężczyzna.
— Cały dzień będzie na robocie.
— Chociażby, ja już tego progu nie przestąpię.
— Ano, jak sobie pani chce. Poręby są mi ważniejsze niż jakieś tam badyle. Geometra ma mieć narożny pokój i koniec!
I poszła do swojej roboty.
Panna Klara była wzburzona do głębi. Obcy mężczyzna, z którym trzeba będzie codziennie się spotykać, sąsiadować przez ścianę. To było straszne. Stało się jednak. Pewnego wieczora przyjechał własną taratajką, najeżoną instrumentami, które wyładowano w narożnym pokoju, a on sam przyszedł do salonu i zaprezentował się pannie Klarze bez długich ceregieli.
— Wawelski, geometra, do usług. Pani Skarszewska zapewne jeszcze w polu?
— Tak! — bąknęła panna Klara ze spuszczonemi oczami i bijącem na trwogę sercem.
Gość obejrzał ją i z natury rozmowny, rzekł:
— Pani dobrodziejka zapewne tu gospodaruje. Trzeba będzie w łaski się wkraść, żeby człowiek głodem nie przymierał. Jak się tak cały dzień zlata po bagnach,