Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chowania wobec brutalności ludzi prostych, z którymi muszę obcować, i często zgroza mnie ogarnia, jakie były te, które ich uzuchwalały do okropnych wyrażeń i szczegółów! Straszna tu panuje demoralizacja! Czy wystawi sobie pani, że podobno żona leśniczego nie jest ślubna, a ochmistrzyni źle się prowadzi, nie mówiąc już o córkach ekonoma.
— Skądże pani to wszystko wie, z nikim nie rozmawiając i tak się gorsząc.
— Jestem, niestety, narażona na zgorszenie. Mój Boże, żeby mnie mama mogła widzieć, ona, co mnie uchowała jak kwiat czystą.
— Więc się pani tu dopiero dowiedziała o tych, jak je pani nazywa, „brzydkich stosunkach.“
— Wiedziałam, że świat grzeszny, ale teraz widzę, że jest to piekło. Dziękuję Bogu, że taka nie jestem.
— „Żem nie jest jako ów celnik“ — zamruczała pani Taida.
Panna Klara nie zauważyła przerwy.
— Przecie ci ludzie za życia są potępieni. Obcować z nimi jest grzechem. Oni już nawet nieprzystępni są nauce i opamiętaniu. Oni już nawet nie rozumieją, nie widzą, nie cenią cnoty. Oni ślepi — szydzą ze mnie. A ja im przykładem niebo wskazuję.
Pani Taida ręce złożyła z robotą na kolanach.
— Czy pani nie miała nigdy pokus młodości?
— Boże! Nigdy! W mojej klasie? — oburzyła się.