Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakże to być może! Więc można tak żyć bez Boga!
— Jakto bez Boga! Pani nie umie katechizmu! W niebie, na ziemi i na każdem miejscu jest On!
— Zapewne, ale to okropne! Bez sakramentów, bez nauki, bez Świętej Ofiary — być codzień narażonym na pokusy szatańskie i nie móc się przed niemi schować w świątyni! Czyż możliwe jest ustrzec duszę w takich warunkach? To strasznie niebezpieczne. Tego nie można uczynić bez porady spowiednika i roztrząśnienia sumienia. Ciało mdłe, proszę pani!
— Tfu! — wybuchnęła pani Taida. — Co też pani bredzi! W tem strasznem miejscu żyją ludzie i umierają w świątobliwości. W tem miejscu ja żywot zbyłam i potępienia się nie lękam. Pokusy! Co za pokusy mieć tam można, tak szczególnie straszne. Na to niema czasu przy robocie. Pacierz się mówi rano i wieczór, nikogo się nie krzywdzi i nie szkaluje, chorego i biednego opatrzy, prawdę się mówi, obowiązek spełnia i Boga się ma wszędzie, byle się go w sobie czuło. Pani myśli, że gdy siedzę o pięć mil od kościoła, to Bóg o mnie już nie wie? A ja jestem pewna, że wie. Zresztą pani znane jest zdanie św. Augustyna: „Każda cela może być Tebaidą, a każdy dom kościołem.“ To zależy od tego, kto mieszka.
Kandydatka westchnęła bardzo głęboko.
— Zawiniłam! Pani mi wskazała drogę. Bóg żąda ode mnie próby i ofiary. Niech się spełni Jego wola!