Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie tłumacz się. Miałeś naukę...
— Miałem, o, miałem! I mogę mamie przysiąc, że teraz zajmę się tylko rozprawą. Niech mama Waśkowskiego nie karze!
Nazajutrz rano nie było panny Wandy w Rudzie i jak zwykle, poniewczasie wyszły najaw wszystkie jej sprawki. W pokoju znaleziono bezład nie do opisania. W szufladach kłęby szmat, podartych pończoch, nasiona ogrodowe, skórki pomarańcz, jakieś maści w zatłuszczonych papierkach, ogryzki ciast, kawałki cukru, korki od bucików, wstążki, klucze od pogubionych kłódek i kłódki od pogubionych kluczy, zeszyt z rachunkami, oblany wiśniowym sokiem, kilka serwet holenderskich, pokrajanych na woreczki do twarogu, księga mleczywa, zasmarowana wierszami, i mnóstwo innych rzeczy. Hanna stara opowiedziała o rautach u ekonomów, a reszta służby na wyścigi obgadywała nieobecną, aż pani Taida podniosła głos i przerwała zwierzenia. Po jej admonicji wszyscy znaleźli, że najlepiej będzie milczeć, aby gromów więcej na własną głowę nie ściągać.
W gospodarstwie był taki nieład, że pani Taida, zdawszy na Kazia zarząd roli, dwa tygodnie ciężko pracowała, zanim doprowadziła znowu do porządku śpiżarnię i nabiał, ogród i cielęta. Kilkoro tych ostatnich jednakże nie przeżyło opieki panny Wandy. Gdy pani Taida podsumowała rezultat pracy swej pomocnicy, doszła do wyniku, że oprócz wynagrodzenia