Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/51

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    rymi. Brzydziła się okropnie ranami, mdlała na widok krwi, a bała się zarazy, gorączek i wysypek. Stancyjki białe i czyste, wycackane przez ciocię Dysię, stały się składem wilgoci, pajęczyn i kurzu, a pamięć o nichby zginęła, gdyby nie stara dozorczyni, cioci Dysi prawa ręka.
    Przyszła ona pewnego dnia do pani Taidy.
    — Proszę pani, — rzekła oburzona — ekonomowa kazała mi oddać klucz od szpitala. Chce tam postawić swoje warzywa. A toć nieboszczka w grobie się obróci, jak się o tem dowie!
    — Co ty pleciesz! Kto ekonomowej pozwolił?
    — A panna Wanda!
    Zarządziła pani Taida śledztwo. Wyparła się panna Wanda, wyparła ekonomowa i szpital został uratowany. Stara dozorczyni, która obok mieszkała, przysięgała, że co nocy ciocia Dysia chodziła po tych stancyjkach. Gadka ta poszła po dworze i już nikt się o te izby nie pokusił. Ale te bajki wystraszyły pannę Wandę. Z wieczorków bała się wracać sama do domu. Weszło w zwyczaj, że ją pisarz do drzwi musiał odprowadzać.
    I tak minęła zima, nadeszła Wielkanoc, wiosna z całą masą robót rolnej kampanji. Pani Taida była gościem w domu, zdała cały zarząd wewnętrzny w ręce panny Wandy, mało wglądając w szczegóły, przez długie lata przywykła do rządów cioci Dysi.
    Panna Wanda była przerażona powiększeniem obo-