Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kał. Stasia, rozdrażniona, wstała i skryła się we framugę okna, czując, że ją także łzy duszą.
A chora wreszcie usnęła. Lampka nocna ledwie oświetlała kąt pokoju, Kazio usiadł na kanapce zmożony i oparłszy głowę o ścianę, patrzał w krąg światła, zaciskając zęby, by nie jęczeć.
Cichutko podeszła do niego Stasia; byli znowu zbratani — cierpieniem, tylko ona teraz czuła dlań wielkie, dobre współczucie. Usiadła obok, wzięła go za rękę i nie umiejąc pocieszać, tak ręka w rękę czuwali milczący.
Rano pani Taida spytała o godzinę, poprosiła Ozierskiej, by jej czytała „Listy św. Pawła“, i zamknąwszy oczy, czekała na księdza.
Przyjechał około południa, przyjęła Sakramenty, a potem rozmówiła się z księdzem o pogrzebie tak spokojnie jakby nie o swoim.
Gdy ksiądz odjechał, dawała jeszcze różne polecenia Kaziowi, a potem ułożyła się jakby do snu.
Doczekała się przyjazdu Włodzia z żoną wieczorem. Przywitała ich radośnie, rozmawiała, a wreszcie o północy rzekła:
— Zostańcie wszyscy ze mną. Zasnę.
Włodzio zbliżył się do Stasi i szepnął:
— Badała ją pani? Przecie to nic groźnego?
— Nie. Przecie i pan badał! Niema żadnego niebezpieczeństwa. Ale ona może wie, czego my nie widzimy. Wobec jej pewności, ja oczekuję najgorszego.