Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani, ja zamąż nie pójdę, chyba za niego — szepnęła Stasia.
— Pójdziesz za tego, kogo pokochasz. Poco się wzdrygasz, to nie obelga ani obraza, ani upokorzenie. Byłabyś bardzo biedna i nieszczęśliwa, gdybyś bez uczucia życie przeszła. Mam wiarę w ciebie i spokojna odchodzę, że pokochasz godnie.
Stasia milczała, nie śmiejąc jej przeczyć, a w tej chwili szmer się uczynił u drzwi i wsunął się Kazio.
— Mama nie śpi? — szepnął smutno.
— Nie śpię, gawędzimy ze Stasią. Lepiej mi jest i już spokojniej. Pokończyłam moje sprawy.
Usiadł przy jej łóżku, naprzeciw Stasi, i milczał.
Pani Taida położyła mu rękę na głowie.
— Nie trzeba się tak troskać, moje dziecko. Wszystko ziemskie ma swój kres i ja się zużyłam. Bogu dzięki, żem nie została niedołężna, ciężarem dla was. Bardzom się też bała chorować długo. Tak dobrze się stało.
— Mamo, poco mi mama czyni taki ból — jęknął.
— Żebyś gotów był na rozstanie. A proszę cię, nie zapomnij, żeś ty dziedzicem moim, pamiętaj, com ci poleciła. Zawsze dla kogoś żyj i dla czegoś — nigdy dla siebie. O tobie Bóg pomyśli i ja, jeśli łaski jego dostąpię. Stasia też ciebie nie opuści, będzie ci dobrą siostrą, zastąpi ci mnie. Bądźże spokojny, biedaku.
Nigdy tak łagodnie, słodko nie mówiła, więc go jeszcze gorszy ból targał i głowę objąwszy dłońmi, zapła-