Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ruszajmy tedy. Ale da mi pan wiosło.
Poszli przez ogród ku rzece. Łódka już czekała na nich i chłop z dwoma wiosłami.
— Przecie damy radę sami — rzekła Stasia. — Zawsześmy sami wiosłowali.
— Możesz wracać, Michale! — rzekł Kazio, podając jej rękę.
Usiadł potem sam u steru i odbili.
— Pod prąd płyniemy. Będzie ciężko pani! — zauważył.
— Pod prąd całe życie płynęłam. Przywykłam.
— Wracać zato lżej będzie.
— Jak zwykle, gdy się do celu dobrnęło.
— Pani już teraz zupełnie szczęśliwa?
— Zupełnie, dzięki wam! Ale mam troskę: pana.
— Mnie? — zdziwił się.
— Ano, tak. Dlaczego pan się nie żeni? Robi taką przykrość matce?
— Bo mam wstręt do wszystkich kobiet.
— Do wszystkich? Więc i do mnie? Zdejmuje mi pan ciężar z sumienia.
— Sumienie pani może być spokojne. Cóż pani temu winna!
— Czemu znowu?
— Poco się pani pyta? Ja już nie powtórzę mej spowiedzi. Będę milczał do śmierci.