Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ledwie młody się wziął, jak to zaraz naprzód poszło, co za fornalka, jakie zboża. Ho, ho, ten Skarszewski grubo się dorobi.
A Skarszewski między jedną jazdą a drugą wpadał do matki i dowiadywał, co się robi na polu i gumnie. Ręce jej całował, dziękował i ani krytykując, ani doradzając, poczynał opowiadać jej, gdzie był, co uradzono, gdzie znowu jedzie, dla jakiej sprawy i pytał jej o zdanie. A ona, mądra doświadczeniem, długiemi laty nauczona taktu i cierpliwości, hamowała go w jednem, napędzała w innem, przypominała to i owo.
I tak przez tyle lat samodzielna i samowolna, usunęła się znowu z pierwszego szeregu na drugi, uznanie nawet i chwałę ludzką oddając synowi. Byłaż bo przecie tylko kobietą.
W jednem tylko Kazio ją martwił. Nie chciał się żenić. Zrazu, gdy się tak rozruszał, była pewna, że lada dzień wyzna jej, że się zakochał, ale czas biegł, on się zapalał do buraków, do wzajemnego ubezpieczenia, do taniego kredytu, do szczepień ochronnych inwentarza, ale nigdy nie wspominał o żadnej pannie.
Zagadywała go nieraz:
— No, jakże ci się podobały panny w Jeziornej?
— Przystojne! Cały dzień grają w krokieta i kłócą się po angielsku.
— A Marynia Brzezińska? To zuch dziewczyna.
— Ale, zuch — do much. Jeździ wprawdzie konno,