Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty możesz coś sądzić o tem, ty!
— Mogę, bom przecie znał żydówkę, co Ozierskiemu robiła papierosy, i tę pannę Wandę, coście się o nią pojedynkowali z Waśkowskim.
— A ty miałeś lepsze może? Tyś sobie wybrał Stasię, koczkodana. Śliczny okaz kobiety!
— Jeślim sobie wybrał Stasię, to nawet nie spojrzę na żadną inną, tem bardziej twego wyboru. Mówię ci, daj mi święty spokój.
Udobruchał się Włodzio i przeszedł w ton serdeczny.
— Mój Kazik! Tybyś powinien mi nawet dopomóc! Ty masz wpływ na matkę. Ty jej przedstaw, jakie to anormalne, żebym ja nie mógł do domu przyjechać. Mnie przecie także tęskno do rodziny, do swoich.
— Przedstawię i owszem, jeśli się tymczasem nie zakochasz w innej! — odparł ze śmiechem Kazio.
— Właśnie, powiedz matce, że ja mam niebezpieczny stosunek tutaj z taką jedną, że to mnie rujnuje materjalnie i moralnie, że mnie trzeba koniecznie sprowadzić do Rudy, na opamiętanie. Mój Kazik, ty mi dopomóż! Ja, widzisz, koniecznie chcę się ożenić.
— No, to może i u panny Ireny mam ci dopomóc?
— Nie, nie, tego nie potrafisz. Tylko mi matkę przejednaj. Ja ci za to się odwdzięczę; matka bo chce cię zaraz ożenić, ja nawet wiem z kim, mówiła mi, z Marynią Broniewską. Otóż wy się tam beze mnie nie obejdziecie, boś ty do konkurów jak wół do karety, ja ci