Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiesz, Magda mi wykłady notowała, przysłała cały semestr. Skarby!
Oczy jej błyszczały zapałem i zaraz rzuciła się czytać z chciwością, zapominając o wszystkiem. Kazio w dalszym ciągu bawił matkę, gawędził, zwijał włóczkę, podał lekarstwo, przyniósł z kuchni buljonu, rozgospodarował się jak w domu.
Zatrzymała go Ozierska na obiad, a potem został na wieczór i głośno czytał chorej.
Opodal, przy drugim stoliku, Stasia z głową w dłoniach pożerała notatki; ani razu się do nich nie odezwała, opętana swą gorączką nauki. O dziesiątej matka zawołała ją, chciała już spocząć, wtedy napół przytomna oderwała się i zbliżyła się do nich.
Kazio się pożegnał i rzekł:
— Jeślim pani nie dokuczył, przyjdę znowu jutro.
— Mój drogi, to ja mogę dokuczyć, nie ty. Przyjdź, jeśliś taki poczciwy.
Stasia nic nie rzekła, może nawet nie słyszała, o czem mówią. Zaledwie ułożyła matkę do snu, wróciła do saloniku i czytała, aż jej biały dzień przerwał. Potem się wcale nie kładła, tylko umyła, przebrała, wyprawiła kucharkę na targ i oczekując przebudzenia matki, czytała znowu.
Kazio doznał od Włodzia bardzo złego przyjęcia.
— No, i cóż ty sobie myślisz? Czekałem ciebie na obiad, czekałem na herbatę, kupiłem bilety do teatru