Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pani czyta jakieś głupie romanse. Gdzie jest klucz od bibljoteki? Proszę mi go oddać.
Dziewczyna przerażona podała klucz, ale poczęła z płaczem tłumaczyć się i przepraszać:
— To nie romanse, proszę zobaczyć! Ja się uczę ogrodnictwa i przypominam sobie botanikę. Mnie taki wstyd przed ogrodnikiem!
Istotnie wertowała botanikę. Pani Taida zabrała książki, oburzona.
— Zabraniam pani uczyć się czegokolwiek i umieszczę panią za karę w pokoju obok mojego, dla kontroli. A jak pani ośmieli się czego uczyć, napiszę do rodziców, że pani się zabija, mnie nie słucha, najgorzej postępuje. Zaraz proszę się kłaść! Czy pani nie czuje, że ma bzika z tą nauką.
— Ależ ja nic nie umiem, nic nie robię. Darmo jem chleb pani. Ja czuję, że ogrodnictwo to moje powołanie — jęczała panna Irena.
— To w ostateczności ucz go się pani w dzień. Tymczasem zaś powołaniem pani jest nabrać sił i słuchać mnie.
Codzień odbywały się podobne sceny. Dziewczyna była opętana żądzą nauki i pracy.
Szczęściem miało się ku wiośnie, więc można było dać jej więcej swobody, bez strachu o przeziębienie. Była też zdrowsza, marcowe wichry ją opaliły, powietrze pobudzało apetyt, dreptała dzień cały po