Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A stryj chcesz, aby jechał do Werbiczów? Ano, to dobrze, zaraz mu powiem — odparła spokojnie, wstając.
Kostuś pakował swoje manatki, gdy go wezwano pod lipą.
— Jak to dobrze, że pan jedziesz do Werbiczów! — rzekła Rita. — Poznasz pan nowe typy i stosunki i zobaczysz drugiego po stryju pracowitego gospodarza. Za parę dni spotkamy się w miasteczku u panny Stefanji i będziemy dalej zbierali wrażenia i morały z każdej poznanej rzeczy. Niech się pan dobrze bawi!
Kostuś natychmiast spuścił z tonu.
— Doprawdy, pani masz, jak zwykle, słuszność. Uraziłem pana Różyckiego jak błazen. Dlaczegóż nie miałbym jechać? Przecież mnie gwałtem nie ożenią.
— Naturalnie, a zabawisz się pan. Bardzo jestem ciekawa zdania pana o pannie Werbiczównie.
— Opowiem pani moje wrażenie. Zaraz idę przeprosić pana Różyckiego i jedziemy.
Patrzyła za nim, gdy odchodził i śmiała się dyskretnie.
Po godzinie ułaskawiony pupil opuszczał z opiekunem dziedziniec rogalski.


VI.

Werbicz był gospodarzem i obywatelem z powołania, z tradycji i z wiekowego doświadczenia i nauki.
To znaczy, że doznał w życiu wszystkich strat materjalnych, zawodów rachunkowych, figlów przyrody, przewrotów ekonomicznych i społecznych.
Znał gruntownie złodziejstwo i nieudolność władnych, niespodziane ciężary pieniężne, nieurodzaje i grady, ulewy i susze, epidemje bydlęce, pożary i burze.