Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ogólu, a widzi tylko i gardłuje za własnym, ciasnym. Te coroczne zjazdy na kontrakty to zmora moich bezsennych nocy. Po każdych muszę jechać do Karlsbadu, bo mi wątroba do cna się dezoluje.
— W tym roku pojadę i ja ze stryjem. Zabawię dni parę u panny Stefanji Jamont.
— A dobrze. Opowiem ci na świeżo wszystkie moje potyczki i porażki.
— No, ale przecież muszą być chociaż dodatnie wyjątki.
— Są, owszem. Werbicz byłby nielada głową, żeby ta jego nieszczęsna głowa nie była tak zmęczona osobistemi sprawami. Z majątku spłacił dwóch braci i trzy siostry, więc odłużył go okropnie... Spodziewał się lepszych czasów, doznał klęsk. Miał grad, nieurodzaj, pomorek bydła, pożar. Zagrzązł po szyję. To cud jego pracy, rachunku i zdolności, że trwa dotąd. A w domu sześcioro dzieci, siły zaś naderwane. Jak żądać, aby ten męczennik oddał się publicznym sprawom?
— Czemuż go stryj nie ratuje?
Różycki uśmiechnął się tylko.
— Robi się cokolwiek — rzekł, oczami mrugając.
Rita zrobiła w myśli uwagę, że to „cokolwiek“ jest bardzo poważną sumą.
— Zdolnym też jest i Zawirski, ale tego bogactwo i świetne stosunki uczyniły egoistą i próżniakiem. Mógłby wiele uczynić Janicki, ale go namiętność do kart gubi. A reszta, to tylko lik bez treści. Materjalnie bankruci, moralnie zera.
— Nie potrafiłabym tu żyć! — mruknęła Rita.
— Zapewne, zapewne. O wiele wygodniej w Dreźnie — zaśmiał się Różycki.
— Stryj bo ma mnie za konika polnego! — oburzyła się Rita. — Owszem, szanuję i lubię pracę, ale wlewanie wody w dziurawą beczkę znajduję absurdem.
— A ja znajduję, że ślepi, mówiący o barwach, są oprócz kalectwa jeszcze półgłówkami.