Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i chychoce w wyciu wichru, w huku fal. Do czółna wlewała się woda, kręciły ją wiry, pchały bałwany w głąb — na zgubę.
Nagle parobczak wstał, rozejrzał się zrazu błędnie wokoło siebie. Był na środku jeziora. W okienkach rybaka błyszczał jeszcze ogień i zdało się nieszczęśliwemu, że jest to ów wieczór pamiętny, gdy u komina słuchał bajek Praksedy.
— «I rosła woda, rosła nad ziemią, nad lasem i nad śpiącym chłopakiem, a snu mu nikt nie przerwie...»
Spojrzał w dół. Pod czarną tonią leżał gaj zaczarowany, świat tajemniczy, leżała złota dola. Pochylił się do toni, chciał ją ramionami objąć, przytulić do piersi tę kochankę zimną, wierną, co mu dać może spokój wieczysty i ciszę do rozdartej duszy.
I znowu się wyprostował. Między pokusę rozpaczy wsunął się obraz starej twarzy kobiecej, pooranej łzami i troską! A ona, a ona, a matka?
Oburącz rozdarł świtę na piersi, gorzało mu tam w zbolałem sercu, zębami chwycił swe pięści zaciśnięte i gryzł je do krwi w tem pasowaniu się strasznem i jęczał i wył do wtóru z rozhukanym żywiołem. Wreszcie zdyszany, dziki, z obłędem w oczach, usiadł na ławeczce, chwycił za wiosło i zgrzytając zębami, zestarzały o lata, zaczął się borykać z falą. Wiosło się gięło jak trzcina; po twarzy biegł pot, na ręce żyły wystąpiły jak postronki. Zawrócił do brzegu, a blady obraz staruszki rósł w nadziemską postać, dostawał skrzydeł, światłości nad głową i wołał go do obowiązku, do życia.
W zagrodzie było ciemno, gdy czółno przybiło do wybrzeża. Nikt już nie słyszał powrotu Żużla. Szedł ciężko do stajni, w siano, i śpiewał półgłosem, a tak smutno, jak szumią sosny po cmentarzyskach w jesieni: