Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na mchach kładł się w borze i rosę pił a jagody jadł i płakał często i wroga przeklinał.
Ulitowała się nad nim stara wróżka, przyszła pewnego razu do niego i rzecze:
— Wstań, pacholę, i nie płacz! Idź na ową jasność, którą rzuca po sobie słonko o zachodzie i szukaj doli. A pamiętaj, że gdy zrobisz co dobrego, to ci dola złota padnie w ramiona, ukołysze, jak matka drobinę. A największe dobro, chłopcze, to gdy wrogowi usłużysz, bo ci to wstręt sprawia, a ów wstręt to cnota!
Szelest czółenka Pawła ucichł. Założył młode ręce na warsztacie, oczy gorejące wlepił w Praksedę słuchał chciwie.
— Poszedł tedy królewicz na złote słońce, przez grody i bory i rzeki i wciąż doli złotej szukał po świecie, ale jej nigdzie znaleźć nie mógł.
Po członkach parobczaka przeszło drżenie nerwowe, tamował oddech, nawskróś przejęty.
— Aż raz w borze noc go zaszła i ujrzał łunę wśród sosen i posłyszał głos: Ratunku! Porwał się biec, gdy mu drogę zastąpił tur z ludzką głową i rzecze:
— Stój! Tam w chacie czarodziej się pali ów srogi, co ojce twe zgubił! Stój! Niech ginie!
Zatrzymał się chłopiec, ale wnet sobie przypomniał słowa wróżki i podskoczył wrogowi na pomoc. Dziwy różne zabiegały mu drogę, ale je zmógł i na ogień wpadł i drzwi wywalił i z chaty wyniósł starca czarodzieja.
Oj, stary był, jak księżyc na niebie, jak próchno dębów, co patrzyły na pierwsze słońce, jak złość ludzka i krzywda...
I rzecze do pacholęcia:
— Żeś mnie uratował, uczynię ci, co zechcesz! Trzykroć mnie proś, a stanie się tobie!
A podumawszy, odpowie chłopak:
— Daj mi brata, bym nie był sam wśród ludzi!