Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

goście na biesiadę, postawimy się pięknie. Doma wygodnie, ciepło, nie trzeba nic robić.
Ale Jasiek w owe mgły patrzy, coś w nich nasłuchuje. I raptem od bramy zawrócił, wstrząsnął się i jak stał, w parciankach i bosy, tak na drogę zawrócił, a co wspomni Poli obiecanki, tak jeszcze kroku podwaja.
Do dom, do dom, byle nie zatrzymali, byle pierścienia wójtom nie zostawić, za to sadło, co mu w tej gościnie narosło.
Aż patrzy, jak zwykle stryj z fajką u zawrotu siedzi. Ucieszył mu się Jasiek.
— Stryjku! Bym tam był został, zakłuliby mnie na mięsopust, jak wieprzaka. Jużbym się nie ruchał.
A stary głowę zadarł i coś w chmurach upatruje.
— Co tam wyglądacie, stryjku?
— Na wyraj jako ciągną ptaki. Widzisz?
Popatrzał Jasiek jako sznur żórawi wicher piersiami pruł i hejnał siły i woli grał, a potem spojrzał na ziemię het, ku dąbrowom i zobaczył biel kwietną około stolarzowej budy.
— Taki im naprawdę cierń mai się rok cały? — zdumiał. — Dziw, że w nędzy są ludzie pracowite.
— Widziałeś je żebrzące?
— Nie.
— Kradnące, włóczące się po nocach?
— Nie.
— Pod ławą w gospodzie razem z nimi leżałeś?
— Nie.
— To snać bogactwo mają, nie nędzę.
— Stryju, bym ja zaś do nich wstąpił? Spróbował?
Spojrzał po nim stryj.
— Koszula ci z potu do ciała przysechła, a ślepia ci się śmieją. W sam raz masz dla nich liberję. Wino ci zbrzydło, tany ci zbrzydły, szperka ci zbrzydła, dukaty ci liczyć zbrzydło. Spróbuj potu i pieśni! Byś