Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A ziemia się jako właśnie na gody wystroiła, bo maj był weselny. Zachodziło słońce całe w złocie, za gaje, za dąbrowy, a ze strug wstawały opary, jako dymy z kadzielnic, ku onej złotej monstrancji, co żegnała świat. A z krzów, białych od kwiecia, z niebios bursztynowych, z łąk-mokradeł, z łanów zielonych zbóż, zewsząd szedł rejwach ptasi, wieczorne pacierze.
Szedł Jasiek drogą i słuchał i patrzał, boć go nie goniła żadna robota i mus, ani turbowała żadna troska. Miałci wolę i swobodę i czas własny. Nie kwapił się, boć matka nie posłuchała stryjkowego gadania, nakarmiła go, napoiła. Nie do wina było mu pilno, ni do sperki. Lubo mu było i niefrasobliwie i zdało mu się, że cały świat jego jest.
A wreszcie stanął na górce, skąd daleko oczy biec mogły. Miasteczko, kędy mu droga była, widział o staję i oberży wiechę i wójtowe okazałe domostwo, a potem mu czy poszły w zachód złocisty i ujrzały coś — jakieś dziwowisko.
Na łęgach w tej zorzy stała dziewczyna. Ręce miała przed się wyciągnięte i coś w nie zbierała z powietrza, coś niby nici, niby pajęczyny. Chwytała, zwijała, czyniła jakby kądziel, jarząco złotą.
Przetarł Jasiek oczy, znowu spojrzał. Zwija dziewczyna złote włókna, a koło jej głowy jakby rój pszczeli lata. A nie pszczoły, a to się tak roją wracające z obłoków na noc skowronki. Roją się, roją, skrzydełkami biją, a grają, a śmieją, a gwarzą. A Jasiek się zapatrzył i też się śmieje — i śpiewałby razem.
Aż tu naraz drgnął, bo ktoś obok w krzemień stalą uderzył, ogień do hubki krzesze.
Obejrzał się Jasiek: stryj na kamieniu siedzi, fajkę zapala i powiada:
— Dałby ci ojciec rzemieniem, by widział, jak się stolarzównie przyglądasz.
— To stolarzówna?