Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wódki i wypij. A w domu powiem siostrze, to ci ugotuje gorącego krupniku i da co na poty. Ona umie kurować. Ale, że to ci się chciało z dziećmi tą pławicą się puszczać, nieprzywykłemu do wody.
— Ja nawet mam złe podejrzenie, że one na figiel tę łupinę przewróciły.
— I to może być. Straszne szelmy te dzieci — potwierdził flegmatycznie Hrehorowicz. — A wiosną, jak po zimowej nudzie dorwą się swobody, to już najgorsze.
Popatrzał poczciwie na dawnego kolegę i dodał z rozczuleniem w głosie:
— Taka mi była dobra wieść, jak panna Zofja napisała, że cię te patrjoty prześladują. Tutaj tobie będzie spokojnie, jak u Boga za piecem. Piękny tu nasz kraj. Prawda?
I powiódł okiem wokoło.
— No, żeby piękny, to trudno przyznać — rzekł Grzegorzewski. — Toć to straszna dzicz. I cudzo.
— Ot gadanie! A to nie dzicz tam u was, co niby ludzie cywilizowani a rozbijają po ulicach i odbierają swoim pieniądze, grożąc rewolwerem. A jacy to swoi, co swoim wyroki śmierci przysyłają, że człowiek musi, bez winy będąc, kryć się jak przed wściekłym psem!
— No, u was były też napady na dwory.
— At, pokręcili się trochę, zimą to było, bez roboty czas, to i łazili. Niechby ich kto namówił w kosowicę, czy żniwo mandrować!
— No, i chyba w tym kraju wody, błota i piasku ma każdy do woli. Niema co się kłócić i czego zazdrościć.
— Juści. Moje Ozero kruszyna.
— Co? I ty mówisz Ozero?
— Od szesnastego wieku nadanie mamy. Semko Hrehorowicz pierwszy był. Ozero stoi napisane i przywykli my tak mówić, jak i wszyscy.