Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się w zwykłego pługowego stępa. Nie pomogły już żadne argumenta i pan Jan zrezygnowany zdał się na jej łaskę.
Panna Jadwiga nie zauważyła tego zrazu. Zajęta uczeniem się od przyjaciółki miejscowego narzecza, układała sobie, co powie znachorowi. Pani Aniela została wybrana na przewodniczkę i mentorkę, jako obyczajów i zwyczajów wiejskich świadoma; pan Jan miał milczeć i nawet nie słuchać, co znachor powie.
Potem powstał gwałt na odzież ciężką i szorstką, na trzewiki, na chustkę, na upał, wreszcie przyszła kolej na zaprząg i klacz.
— Jak ten wóz trzęsie! Nie umiem siedzieć na słomie. Panie Janie, proszę prędzej jechać!
Ale pan Jan nie uważał się teraz za pana Jana i odparł po chłopsku, zupełnie obojętnie:
— Ta siwa nie zwykła panów wozić, ale drwa. Nie czas, w jej latach, biegać i nie wypada. Zresztą pan przykazał nie ochwacić. Będzie iść, jak idzie.
— Miłego mamy woźnicę — śmiała się panna Jadwiga. — Mój bracie, jak się nazywacie? Poproszę pana, żeby was osztrafował.
— Nazywam się Iwan, a jak mnie panienka będzie karą straszyć, to w rów wysypię panienkę!
Zaczęły się tedy śmiechy i żarty. Przechodnie oglądali się na to wesołe towarzystwo. Zapewne się dziwili, że nie znają ani parobczaka, ani kobiet. Raziło ich zachowanie się takie swobodne dziewczyny. Czasem pan Jan próbował natchnąć dobrym humorem i siwą klacz. Gałąź opadała na jej pocentkowane hreczką boki. Wywoływało to machnięcie ogonem — i nic więcej. W ten sposób minęli dwie wioski.
— Czy to Ługi? — pytała panna Jadwiga.
Nie. Nie były to Ługi, ale już do nich niedaleko. Wjechano na groblę. Wóz trząsł, klacz się potykała. Humor gasł i przycichał. Młoda panna trzymała się drabiny, pani Aniela stękała, pan Jan szedł