Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Daniłku! — zawołała młodsza panienka wesoło. — Inaczej śpiewaliśmy na saniach.
— Inaczej, panuńciu? — zapytał.
— Ano, gorzej szło!
— Ktoby tam wilkom szelmom lepiej się starał! — odparł zuchowato.
— Ale co tej kolędy to chyba nigdy nie zapomnisz?
— I wilki się nauczyły, panuńciu!
Półkwaterek do rąk wziął, panu się do kolan pokłonił:
— Daj Boże doczekać w szczęściu, zdrowiu Nowego Roku; a po Nowym Roku Trzech Króli, a po Trzech Królach daj Boże panu w szczęściu, nam w zdrowiu, za rok kolędy się doczekać!
Wypił, kieliszek odstawił i, wszystkim ręce ucałowawszy, na towarzyszów skinął i na podwórze się cofnął.
W mróz, w śnieżycę, ku wsi kolęda biegła:

Rodzi jedynego,
Boga prawdziwego,
Za wyrokiem boskim
W Betlejem żydowskiem!

Aby do końca utrzymać się w prawdzie, musimy wyznać, że Daniłko-bohater był pijany tej nocy, jak każdy pospolity śmiertelnik.