Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co za gąsiątko! — pomyślał z niesmakiem. — Jakie szczęście, że ja jej wyznania miłosnego nie będę czynił.
Wogóle rozmowa się nie kleiła. On był znużony, ona widocznie zbyt przejęta. Nie wiedział, że patrzyła nań rozmarzonemi, tęsknemi oczami pierwszego serdecznego zajęcia. Patrzyła i potem, gdy odszedł, pozbywszy się obowiązku, ścigała go w kotyljonie. On już o jej istnieniu zapomniał, roznamiętniony tańcem z hrabiną Zitą. Zdyszani oboje, rzucali sobie krótkie słowa i spojrzenia. Ramię Sewera zaciskało się wokoło jej toczonej kibici. Już się nie śmiała. Usta jej płonęły ogniem, oczy obiecywały rozkosz. W pół kotyljona zabrakło tej pary.
Po ustach wielu tańczących przewinął się dyskretny uśmieszek, tylko Gizella niczego nie pojęła.
W parę dni potem generał znowu wezwał do siebie syna.
— Czas już, byś się osobiście oświadczył. Hrabia tego czeka! — rzekł z naciskiem.
— Jeżeli się to nie może beze mnie obejść, to służę!
— Schowaj do kieszeni swą minę ofiary. Musisz przecie zjednać sobie dziewczynę, okazać i powiedzieć, że kochasz! Jest podobno sentymentalna. Ty zaś potrafisz na obstalunek rozkochać ją!
— Naturalnie, to żadna fatyga. Niech mnie tylko po ślubie nią nie traktują.
— O to się nie troszcz.