Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sewer wstał i odrzucił głowę ruchem dumy wyzywającego zuchwalstwa.
— Ano, dam sobie radę. Dziękuję ojcu.
— Jeszcze jedno. Masz imię nieprawowierne. Może się drugie w metryce znajdzie. Ejże, nie nazwała cię matka Piotrem?
— Nie. I imienia nie oddam ojcu! Zanadto je kobiety lubią!
— Przed taką racją, czołem! Mniejsza, mało kto potrzebuje wiedzieć imię młodego Glebowa. A zatem jesteśmy w porządku. Chodźmy na obiad.
Oparł się ciężko na młodem ramieniu i poszli oświetlonemi salonami do pysznej jadalni.
Taki był wstęp do nowego życia.
Po tygodniu, odbyła się abjuracja wiary, przyjęcie do pułku, pasowanie nowicjusza na rycerza salonów i nie salonów.
Nic się nie szczepi łatwiej, jak rozpusta, nic nie zaraża gorzej, jak towarzystwo. Po paru miesiącach, z dawnego Sewera i atomu nie zostało, ani pamięci nawet poprzednich idei i stosunków, ani drgnienia charakteru, ani sekundy rozmysłu. Zresztą on nie miał czasu myśleć. Rajszula, służba, stosunki towarzyskie, teatry, półświatek, pijatyki z kolegami, noce strawione na hulance, dni gorączkowe. Pochlebiało mu, że zwalczał paniczów, zużytych we wszelkich ekscesach: pijany był powodzeniem, pochlebstwy, nadskakiwaniem całego świata, łaskami kobiet, nimbem swego nowego nazwiska.