Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dopiero gdy pociąg ruszył i turkotał, chłop głowę wysadził i zawołał:
— Helenka, a wspominaj mnie — złoto!
Przeraźliwy gwizd zagłuszył go i Kijów został w mroku.
Długo towarzysze wyprawy nie odzywali się do siebie. Siemionow spał, Gregor czytał. Przebyli spokojnie granicę. Potem zaczęli rozmawiać o obojętnych przedmiotach. Na jednej z małych stacyj Nikita wyciągnął dłoń do kolegi.
— Tu się rozstaniemy. Wysiadam!
— Wysiądę i ja, przeprowadzę cię z pieniędzmi zagranicę. We dwóch bezpieczniej.
— A pewnie. Ale ciebie niewolno narażać!
— Mniejsza o to! I tobie, i mnie nie sądzono ginąć w takiej podłej przeprawie. Czeka nas coś lepszego od śmierci!
Wyskoczyli tedy i poszli ze stacji pieszo, zagłębiając się w parowy, ocierając się o zboża, odpoczywając nad strumykami. Zmęczone ich piersi chłonęły chciwie swobodę i spokój. Aż stanęli we wsi dużej, o której nazwę spytał Nikita i rzekł:
— To tutaj!
Potem więcej się o nic nie dowiadywał, tylko surdut swój zdjął, podszewką na zewnątrz wywróciwszy, zarzucił na ramię i tak, z pozoru rzemieślnik wędrowny, z czapką na bakier, rękami w kieszeniach, ruszył po ulicy, z ukosa wszędy zazierając.