Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wówczas pamięć przywodziła jej przeszłość przed oczy; egzystencja uczennicy konserwatorjum, stryja emeryta, redakcję „Gazety“, kościółek Świętej Zofji i tego bezwąsego wyrostka o posępnej twarzy. Słyszała wyraźnie żartobliwy głos wuja, wołający „Kwaśne wino!“, czuła na swych ustach zimny, przelotny pocałunek spieczonych warg swego męża.
Tak, był jej mężem i jak fatum stanął na drodze, by wszystkie marzenia i projekty, co ją uszczęśliwić miały, w proch obrócić.
Dlaczego on właśnie zagarnął jej duszę, nie prosząc? Dlaczego nie żaden z tych, co ją tak kochali? Dlaczego przez niego cierpieć musiała?
Pewnego dnia znalazła odpowiedź na to pytanie! Sumienie ozwało się, że ona go nie kochała prawdziwie, bo przez egoizm i zazdrość złamała mu życie, odmawiając rozwodu, którego żądał przed laty.
Życie za życie, ból za ból! Sumienie miało słuszność. Aż raz w Wiedniu, już pod koniec sezonu, przechodząc ze swego buduaru w czasie antraktu, usłyszała dobrze znane sobie nazwisko. Wymówił je jakiś młody człowiek, opowiadając coś kolegom. Zatrzymała się, tamując oddech. Panicze nie widzieli jej za kulisą.
— Mówię wam, że ten człowiek dojedzie do kolosalnego majątku, świeżo kupił dobra Bukowo w Czortkowskiem. Ma dwie cukrownie, browar z miljonowym obrotem i trzy dobra, urzą-