Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyjeżdżając od was, zapomniałam w mieszkaniu jednego kolczyka z brylantem, bardzo mi potrzebny, musi się znaleźć na ziemi, w śmieciach, jeżelim go na ulicy nie zgubiła. Za ten jeden, co tu mam, Fanny chciała mi dać tysiąc franków, ale cóż, chyba go u nosa powieszę!
Śniło mi się wczoraj, że stryj nalewał herbatę w kapelusz; może go co złego spotkało? Niech go wuj pozdrowi ode mnie, bo nie mam czasu na osobny list; a jeżeli wuj nie wyczyta, to nie, bo to wodne pismo.
Ktoś puka, to pewnie ten pan, co mi codzień przysyła bukiety i proponuje, ach! Eldorado na ziemi! Diable c‘est tentant, ale na nieszczęście, on się nazywa Gaspard! Ukochany Kacper, brrr! na to się nigdy nie zdecyduję.
Bądźcie wszyscy zdrowi

Harriet.

„Proszę powiedzieć, a mon mari (ach, żeby Kacper ten frazes zobaczył), — proszę mu zatem powiedzieć, żem na jego intencję nauczyła się najpatetyczniejszej arji „Sinobrodego“, czekam okazji, by słowa dotrzymać, au chevalier morose.
— Cha, cha, cha! — wybuchnął redaktor — w ogonie trucizna. List niby do mnie, ale...
Dokończył gestem wymownym.
Chojecki obrócił się dość niegrzecznie w bok i spojrzał machinalnie na stempel pocztowy. Redaktor, uspokojony, co do zdrowia siostrzenicy, puścił wodze konceptom.