Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Biedak chwycił się za głowę. A tu sygnał grał, lokomotywa gwizdała. Henia zanosiła się od śmiechu.
Gdyby nie opatrzność w postaci popsutego wagonu, który dostrzeżono w ostatniej chwili i musiano odczepić, primadonna wróciłaby z konfuzją do stryja.
Nieszczęsny mąż miotał się, jak mucha w ukropie, jakby go zaraziła żywość Heni; już się ani marszczył, ani burczał.
Nareszcie usadowił ją w wagonie, stwierdził obecność paszportu, biletu i pieniędzy, wyszukał znajomego, jadącego w tę stronę, i polecił mu ją w opiekę, zachowywał się jak najczulszy małżonek.
— Radzę pani za granicą wziąć wagon sypialny i pilnie uważać na zmiany pociągów. Przez nieuwagę może pani trafić wprost w przeciwną stronę.
— Dobrze, dobrze! Jestem bardzo uważna. Ach, jak to zabawnie tak się śpieszyć!
— Dziękuję panu, raz ostatni, sądzę! Jeśli się spotkamy, kiedy będę bardzo sławna, zaśpiewam dla pana wyłącznie najpiękniejszą arję z mego repertuaru. Dowidzenia!
Zeskoczyła na platformę. W oknie uśmiechała się doń jej dziecinna twarzyczka.
— Ukłony stryjowi i wujowi. Za rok przeczytają moje imię na afiszach. Będę sławna? Jak pan myślisz?
Pociąg ruszył, unosząc zapytanie bez odpowiedzi. Coprawda, Chojecki myślał tylko o tem, po